Witam na mojej stronie internetowej. Powyżej w menu znajdziesz informacje o moich zainteresowaniach. Dowiesz się co lubię robić, jakiej muzyki słucham i jakie książki czytam i tak dalej. Po stronie prawej znajdują się opisy moich wycieczek krótkich i długich. Niektóre strony są w przygotowaniu. Zapraszam.

Licznik odwiedzin




poniedziałek, 5 marca 2012

1995 BESKID SĄDECKI I PIENINY


Tego lata postanowiłem ruszyć w Beskid Sądecki. Wraz z szóstką dziewczyn: Anią, Jadwigą, Agnieszką, Moniką, Teresą oraz Hanią wyruszyliśmy pociągiem przez Kraków do Muszyny. Tam na dworcu oczekiwali nas moi znajomi: Grzegorz i Basia, których gościłem u siebie w Olsztynie rok wcześniej. Oni to pomogli nam zorganizować miejsce na rozbicie namiotu u jednego z gospodarzy we wsi Szczawnik. Ponadto dzięki gościnności Basi i jej rodziny mieliśmy zapewniony obiad i dostęp do łazienki. Z tej ostatniej korzystaliśmy bardzo rzadko, ponieważ myliśmy się w bystrym strumyku, który płynął tuż obok pola, na którym koczowaliśmy. Kilka dni po naszym przybyciu do grupy dołączyli Krzysztof, Ania i Iza.



Od lewej na stojąco Hania, Monika, Ania, Agnieszka, Krzysztof, Jadzia, poniżej Darek, Ania, Iza, Teresa.



Cerkiew łemkowska w Szczawniku. Biwakowaliśmy jakieś 100 metrów od niej.



Cerkiew w Złockiem



W trakcie pieszych wędrówek zdobyliśmy między innymi szczyty Dubne, Pusta Wielka, Wierchomla. Byliśmy na Górze Parkowej w Krynicy, miasteczku znanym dzięki wielu uzdrowiskom, pensjonatom i innym ośrodkom turystycznym. Nie zabrakło także odwiedzin w zdrojowej pijalni wód, gdzie smakowaliśmy wody mineralne. Zachwyciły nas także cerkiewki łemkowskie w Szczawniku, Złockiem, Powroźniku. Występują licznie w tych okolicach.


Cerkiew w  Powroźniku





Punktem kulminacyjnym naszego pobytu w Beskidzie Sądeckim była wędrówka ze Szczawnika do Krościenka trwająca dwa dni. Trasa rozpoczęła się pobudką o piątej rano, czym nie wszyscy byli zachwyceni. Wiodła wpierw stromo pod górę na Jaworzynę Krynicką, najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego, potem głównym grzbietem, czerwonym szlakiem, aż do Rytra nad rzeką Poprad, gdzie dotarliśmy około godziny dwudziestej. W związku z tym, że nie mieliśmy bagażów ze sobą, ani namiotów, ani śpiworów postanowiliśmy szukać noclegu. Odwiedziny w zamkniętej plebani, na którą tak bardzo liczyliśmy, w drogich pensjonatach, oraz u miejscowych gospodarzy nie przyniosły pozytywnego rezultatu. Było już ciemno, gdy postanowiliśmy zbadać tajemniczą, zabitą deskami i porośniętą pokrzywami stodołę, stojącą tuż obok nas. Przy pomocy zapałek znaleźliśmy dziurę, którą dostaliśmy się do środka. Przywitały nas śmieci w postaci butelek, puszek po farbach, brudnych szmat, słomianych mat, itp. Po omacku weszliśmy na górę. Zrobiliśmy szczegółowe rozeznanie i pobieżne sprzątanie. Z braku innej perspektywy, postanowiliśmy spędzić noc w tym miejscu. Ci, którzy narzekali na wczesną pobudkę tego dnia, teraz byli zadowoleni jak nigdy dotąd. Nocleg w tym miejscu będziemy pamiętać przez długi czas. Tylko Teresa i Ania nie skorzystały z uroków tego miejsca, spędzając noc na dworze. Rano wychodząc ze stodoły napatoczyliśmy się na proboszcza, patrzącego na nas bardzo dziwnie. Okazało się, że wrócił późno w nocy.
Kontynuowaliśmy naszą wędrówkę przez Przehybę, Dzwonkówkę, aż do Krościenka, gdzie dotarliśmy około godziny osiemnastej. Na przystanku autobusowym czekali już na nas Basia i Grzesiek z naszymi bagażami, które dowieźli autobusem. Poszukiwanie noclegu zajęło nam około dwóch godzin. Byliśmy między innymi w centrum oazowym ruchu „Światło, Życie”. Niestety nie byli w stanie wskazać nam miejsca na rozbicie namiotu. W końcu udało się to nam na nie ogrodzonym podwórku pewnej kobiety, tuż nad Dunajcem.


WIDOK Z TRZECH KORON  NA TATRY

Będąc w Krościenku dotarliśmy na Trzy Korony, najczęściej odwiedzany szczyt Pienin oraz Sokolicę, z której roztaczają się niezapomniane widoki na Dolinę Dunajca. Wysokość w tym miejscu wynosi około trzystu metrów nad poziom rzeki.


Widok z Sokolicy, na przełom Dunajca



Zawędrowaliśmy także na stronę słowacką. Z przejścia granicznego została oddelegowana Monika z powodu braku paszportu. W miasteczku udało nam się „złapać” jedyne przejeżdżające tamtędy auto – trabanta, na którego tylne siedzenie wpakowaliśmy się we czwórkę: ja z trójką dziewczyn. Tak przejechaliśmy około siedmiu kilometrów i dotarliśmy do Czerwonego Klasztoru nad Dunajcem. Związana jest z nim legenda o mnichu Cyprianie, który robił doświadczenia z maszynami latającymi. Widać stąd Trzy Korony. Do przejścia granicznego wróciliśmy pieszo. 


Udaliśmy się także w Małe Pieniny, których największą atrakcją jest piękny wąwóz Homole.



W następnych dniach podróżowaliśmy autostopem. Dotarliśmy do Starego Sącza, gdzie w klasztorze klarysek odwiedziliśmy grób świętej Kingi. W tym miejscu narodziła się słynna polska pieśń religijna „ Bogurodzica”. Wędrowaliśmy ulicami Nowego Sącza.


Innego dnia z Hanią i Moniką byliśmy w słynnym zamku Niedzica


Stamtąd przez budującą się zaporę nad Zalewem Czorsztyńskim przeszliśmy do malowniczych ruin zamku Czorsztyn, który zwiedziliśmy bez biletu, wchodząc po skarpie i przez dziurę w płocie.


Po około dwutygodniowym pobycie w górach wróciliśmy do Olsztyna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz